Ostatnio sporo zaczęłam rozmyślać, że spędzam w pracy wiele godzin. Praca stała się dla mnie formą doskonalenia siebie i walki ze swoimi słabościami. Tak, zarabiam całkiem duże pieniądze, ale mam na swoich barkach olbrzymią odpowiedzialność za swoje decyzje biznesowe i międzyludzkie. Myślę, że osiągnęłam całkiem sporo jeżeli chodzi o moją branżę i nie zamierzam wspinać się po szczeblach kariery wyżej. Robię co lubię, a następny poziom przysłowiowego sukcesu wiązałby się z nudną i monotonną papierkologią. Tak sobie myślałam, że jedyne czego nie mogę sobie teraz zapewnić to czasu dla swoich znajomych i miłości. Potem zdałam sobie sprawę, że wszystkie moje przyjaciółki i koledzy dość sporo pracują, bowiem trudno nam się razem umówić na wspólne wyjście by świętować choćby urodziny czy narodziny dziecka.
I kiedy już byłam święcie przekonana, że robię już wszystko co należy by być idealną Polką i kiedy nawet postanowiłam wspierać lokalną działalność w mojej dzielnicy dzieląc się z nią finansami, czasem i wiedzą to trafiłam przypadkiem na jedną z mieszkanek, która zdecydowała pozazdrościć mi moich sukcesów mówiąc, że osiągnęłam to wszystko nierządem. Na nic nie zdały tłumaczenia, że wszystko zdobyłam ciężką pracą umysłową i olbrzymią ilością wyrzeczeń. Kobieta - ale myślę, że jej partner, a może i cała rodzina była przekonana, że ma racje. Smutne to ale...
Zaczęłam się zastanawiać ile procent naszego społeczeństwa tak właśnie myśli o nas - ludziach, co pracują godzinami, aby przygotować swoje całe mieszkanie, życie i oszczędności na pojawienie się nowej osoby, a może nawet żyjących dla samej przyzwoitości społecznej, by wspierać rozwój kraju wysokimi podatkami. Okazało się nawet, że ludzi o przewrotnych sercach jest całkiem sporo. Nawet nasi rodzice często podejrzliwie patrzą na nasze dochody nie wierząc, że można wysokie przychody mieć z uczciwej pracy. Często są przekonani, że średnia krajowa to sukces życia. Przekleństwem są filmowe dokumenty i seriale, które często utwierdzają osoby starsze, że świat wygląda brutalnie i jest jedną wielką kulą, na której żyją same szumowiny, gwałciciele oraz gburowaci milionerzy.
Zaczęłam sobie nawet przypominać, że w dzieciństwie, no może w liceum, sama też wierzyłam, że duże pieniądze są zarezerwowane tylko dla łatwych panienek, synów polityków oraz odważnych kombinatorów. Myślę, że właśnie takie rozumowanie powoduje, że w Polsce trudno nam sobie wzajemnie zaufać. Wszyscy podświadomie wierzymy, że druga osoba nas ostatecznie oszuka, bo taka jest natura Polaka, który żyje w Polsce. Ten sam Polak za granicą jest już całkiem godny zaufania.
I jeszcze jedna sprawa, która bardzo mocno tkwi w naszym społeczeństwie. Chodzi o fundacje i stowarzyszenia. Większość z nas jest przekonana, że jeżeli ktoś zbiera pieniądze na jakieś przedsięwzięcie, to koniecznie musi przekazać te zebrane pieniądze w 100%. Jeżeli z tych pieniędzy zostanie odjętych kilka czy kilkanaście procent od razu nam się zapali światełko, że ktoś ukradł lub sprzeniewierzył. Jeżeli nawet zostanie wytłumaczone publicznie, że ktoś obsługując fundację musiał zrezygnować z innej pracy by się jej poświęcić, a mieszkanie i rodzinę trzeba utrzymać, to i tak nie przejdzie łatwo przez głowę Polaka - ok, rozumiem. Jest dobrze.
Obsługa firmy czyli księgowość, ubezpieczenia, telefony, wszystko kosztuje. Utrzymanie fundacji też. Im więcej się siedzi w biznesie - tym bardziej się to wszystko rozumie. Jeżeli będziemy żałować pieniędzy na obsługę i zarobki dla fundacji, to nie będą chcieli tam pracować specjaliści, a pieniądze nie zostaną wydane godnie. Nie sposób jednak pokazać jak trudny jest biznes, gdy jest się beneficjentem świadczeń cyklicznych - pracą na etat czy zlecenie. Nie chcę dyskutować tutaj o umowach - bo to zupełnie inna sprawa i zdaję sobię sprawę jak biznes Janusza i Grażyny wyzyskuje ludzi. Wszędzie pojawiają się niestety egoiści. Dziś chcę się skupić tylko na tym, że pieniądze zarabiam legalnie, uczciwie, a nie oczami, tyłkiem czy biustem. Tak, instagramerki są wyjątkiem.
I wszystko się sprowadza do tego, że nie potrafimy się skupić na efekcie, który ma zaistnieć, a skupiamy się na patrzeniu sobie wzajemnie na ręce. Wręcz oczekujemy i cieszymy się gdy komuś powinie się noga, zrobi mały błąd, a może i duży, gdy komuś coś się nie uda - by z wewnętrznym głosem powiedzieć: “ A nie mówiłam?”, “Przecież to od początku była strata czasu”, “Dobrze, że stało się to teraz, a nie później. Może teraz zmądrzejesz i pójdziesz do normalnej, uczciwej pracy”. Cieszymy się, bo kogoś porażka stawia nas Polaków jako najwyższych sędziów losu, coachów prawdziwego życia i wiejskich filozofów.
Natomiast gdy się takiej osobie uda, to wtedy uruchamia się polska zazdrość przeszyta wielką nienawiścią, która pali nas wewnętrznie, że straciliśmy szansę współuczestnictwa w sukcesie i profitach. Plujemy sobie w twarz, że tak niewiele wystarczyło, by stać się częścią wielkiego sukcesu. Nie przyznamy jednak publicznie, że popełniliśmy błąd, nie wyciągniemy wniosków - by następnym razem postawić krzyżyk na “TAK - pomogę, trzymam kciuki za Twój pomysł”, bo wciąż brak wsparcia dla drugiej osoby zwalnia nas z odpowiedzialności za życie i porażkę drugiej osoby. Bo stawiając krzyżyk na “super, działaj”, sami moglibyśmy chcieć coś zmienić w swoim życiu na lepsze - ale zmiany i rezygnacja ze strefy komfortu mogły by nam pokazać, że straciliśmy kilka, kilkadziesiąt lat naszego życia. Zdefraudowaliśmy lata naszej młodości i powinniśmy się tego wstydzić. Lepiej więc nic nie zmieniać by się nie przekonać, jak bardzo się myliliśmy.
Czy moje przemyślenia są błędne? Czy wszystko związane jest z tym, że nikt nas nie uczył odpowiedzialności za swoje decyzje i współzależności z rodziną, lokalną społecznością czy współpracownikami? Zawsze mówiono nam, że “liczysz się tylko Ty”. Jak ja się cieszę, że zrozumiałam, że liczymy się my - ludzie.
Nie walczę, kocham ich wszystkich na swój sposób. Za jakiś czas będzie lepiej. Tylko nie mam wciąż pomysłu jak przekonać część społeczeństwa - sąsiadów, koleżanki z osiedla i kolegów z bloku, że pieniądze to pochodna pasji i miłości pracy, a nie cel sam w sobie.