Zamknięte miasto. Kursujące nocami karetki. Mieszkańcy porywani przez ludzi w ciężkich gumowych kombinezonach z maskami na twarzach. To nie scenariusz filmu science-fiction, lecz fabuła "Zarazy" - reporterskiej opowieści o epidemii ospy, która wybuchła we Wrocławiu w czasach, gdy większość lekarzy nie pamiętała już choćby, jak wyglądają objawy tej choroby.
poprzez dwa miesiące 1963 roku nikt nie mógł wjechać do miasta ani go opuścić, ogromna część mieszkańców leżała w tworzonych naprędce izolatoriach. Dzięki wydajności ówczesnej propagandy i cenzury do teraz niewiele znamy ten epizod naszej współczesnej historii.
Jerzy Ambroziewicz napisał opowieść faktu na miarę mistrza tego gatunku Normana Mailera.,,Czujemy narastanie grozy" - pisano o książce. Jednak jest to nie tylko historia epidemii we Wrocławiu,także studium psychologiczne społeczności w obliczu zagrożenia.
Wtargnięcie choroby zmieniło ludzi i panujące pomiędzy nimi stosunki. Wrocławskie zdarzenia ułożyły się w reporterską wersję Dżumy. Od wydawcy: "Zaraza atakuje znienacka i błyskawicznie -- już w czwartym akapicie, kiedy za snującymi się sennie tramwajami pojawiają się karetki pogotowia, a jedna z nich wiezie Lonię, pielęgniarkę.
Lonia umrze w ciągu kilku minut od rozpoczęcia lektury Jerzego Ambroziewicza,,,zanim medycyna rozszyfruje chorobę" -- stając się pierwszą ofiarą ostatniej w Polsce epidemii ospy prawdziwej, która nawiedziła Wrocław upalnym latem 1963 roku.
Gdyby była powieścią, a nie fabularyzowanym reportażem, wypadałoby podkreślić, iż w pierwszych jej zdaniach, podobnie jak w Alberta Camusa, mniej się mówi o bohaterach dramatu, a więcej o scenografii:,,Żar wypalał stare mury wrocławskich kamienic i suszył tynki nowych bloków".
Ponieważ jednak bez wątpienia opowiada o rzeczywistych zdarzeniach, snucie dalszych, równie prostych analogii mogłoby zostać renomowane za niestosowność". Fragment posłowia Szymona Słomczyńskiego Powyższy opis pochodzi od wydawcy.